Jechałam sobie dzisiaj autobusem komunikacji miejskiej. Po kilku przystankach do pojazdu wsiadł pewien chłopak, wypisz wymaluj typowy Seba. Adidaski, dresik z 3 paskami, kołczan prawiloności, czapka wpierdolka, bania zdolna na Pazdana. Usiadł przede mną.
Postanowiłam trochę go poobserwować. I tu się dopiero zaczyna. Przejechaliśmy może 3 przystanki i w autobusie zrobiło się trochę tłoczno. Jako, że stałam, postanowiłam usiąść sobie koło niego. Na kolejnym przystanku chłopak sięgnął do swojego plecaka i zaczął w nim czegoś szukać. Pomyślałam, że zaraz wyjmie telefon, słuchawki albo fajki. Ku mojemu zdumieniu chłopak wyjął książkę. Myślę sobie: "o, jakiś poradnik dla kiboli". A tu bum! Tomik wierszy Jasnorzewskiej. Normalnie mnie zatkało. I zaczytuje się chłopaczyna w tych wierszach.
No to sobie myślę, przede mną dużo przystanków, to zagadam. Co będziemy siedzieć cicho jakby nam języki poucinali. I pytam: "jak tam kolego, z meczu wracasz?". Kolejny sztylet w serce - chłopak mówi, że wraca ze szpitala od młodszego brata. Zaczęłam na niego trochę inaczej patrzeć. Chwilę pogadaliśmy i wysiadł z autobusu. Był bardzo otwarty, chyba miał chęć wygadania się, bo sporo mi o sobie powiedział przez te 10 minut rozmowy.
Okazało się, że chłopak ściął włosy, żeby jego brat nie czuł się samotny w chorobie. Ubrany był tak jak był, bo jego rodzinna jest biedna i ubrania ma po starszym bracie, który był kiedyś kibolem