Od zawsze starałam się być dobrym człowiekiem. Wiadomo, raz wychodzi mi to dobrze, raz gorzej, ale przez to co ostatnio robię będę smażyć się w piekle.
Zakochałam się. Niby nic w tym złego, ale zakochałam się w mężczyźnie, który jest żonaty i ma dziecko. Uczucie samo w sobie nie jest złe, gorzej jest gdy mu ulegamy. Ja uległam. Czuje się z tym okropnie, ale z drugiej strony nie planowałam tego. Ba! Broniłam się przed tym rękami i nogami, niestety nie udało się.
Nie mam pojęcia co robić. Zależy mi na nim cholernie, ale nie chcę zostać przyczyną rozpadu rodziny. Nie oczekuję od niego odejścia od żony, nie mogłabym patrzeć na siebie w lustrze, gdyby skrzywił syna. Wiadomo, że dzieci chcą, żeby rodzice byli razem.
Zapewnienia, że ich małżeństwo jest tylko na papierku, a uczucie wygasło dawno, wcale mnie nie pocieszają. A świadomość, że codziennie po pracy wraca do domu, do żony i syna, dołuje mnie strasznie.
Nie robię z siebie ofiary i poszkodowanej. Byłoby to hipokryzją, gdybym tak robiła. Po prostu jestem zakochana, rozbita i walczę sama ze sobą. Chcę z nim być, ale nie chcę krzywdzić tamtej kobiety i młodego chłopaka. Wpadłam w sidła uczucia - pięknego, ale jednocześnie złego i niebezpiecznego.
Nie mam pojęcia co robić.