To brzmi brutalnie, ale niestety tak jest. Natomiast ja mam swoje potrzeby i w tej sferze czuję się jak ryba w wodzie, o czym nawet wspominały moje byłe. Nie miałem ich dużo ale wiem, że w łóżku byłem bardzo dobry.
Na początku znajomości wiadomo każdy trochę się krępuje, i ja i ona podchodziliśmy do tematu seksu z rezerwą, badając grunt, na ile można sobie pozwolić. Na początku przymykałem trochę oko, bo wiedziałem, że się wstydzi, że nie akceptuje do końca swojego ciała (kompleksy). Walczyłem nad tym, żeby przełamać ją i chyba się udało. Mimo tego w łóżku jest nadal drętwo. Jak raz do roku przejmie inicjatywę to jest dobrze.
Zresztą nasze stosunki ograniczają się do jednego na 3-4 tygodnie. Dla mnie to stanowczo za mało, dlatego radzę sobie sam, gdy się nie widzimy. Nie pomaga także mieszkanie ze sobą, co miałem nadzieje, że coś zmieni i coś wniesie. Nic.
Zabawki też nie. Ona przyjmuje strategię rozbierz mnie i pieprz tak żeby było mi wygodnie. Nie widzę z jej strony chęci, że ona chciałaby mi zaimponować czy najzwyczajniej w świecie - zrobić dobrze. Zawsze liczy się ona, aby to ją pieścić i zadowalać. Często ze mnie schodzi cała chęć i po tym jak ona dojdzie nas stosunek jest bo jest. Bez polotu, ot machinalne posuwanie, aby dojść, bo brak z jej strony INICJATYWY.
Kocham ją szczerze, jest mi z nią dobrze, ale nie daję już rady. Seks jest dla mnie bardzo ważny, ja lubię eksperymentować, nie lubię nudy. Niestety ona pod tym względem jest totalnie bierna. Też lubi seks, ale nie daje nic z siebie. Gra wstępna wygląda tak, że 80% czasu poświęcam jej, a ona...