Jestem szanowanym człowiekiem, mam własną kancelarię, wywodzę się z rodziny z tradycjami i staram się je również kontynuować. Doczekałem się jednego syna, Konrada, który postanowił pójść w moje ślady i w przyszłości przejąć kancelarię. Nadszedł dzień, kiedy postanowiłem znaleźć sobie asystentkę, bo poprzednia nie była uczciwa. Na rozmowę kwalifikacyjną stawiło się parę pań. Dyktowałem twarde warunki i nie każdemu to było na rękę, mimo iż oferowałem wysokie płace. W rozmowach towarzyszył mi mój syn.
Miałem już w głowie obraz mojej idealnej asystentki, potrzebowałem kogoś, kto - jak mówi mój potomek - "dopasuje się do tego sztywnego świata". Ostatnia weszła pani Scarlett.
Już po imieniu wydała mi się wyjątkowa - tak, jak jej CV. Poczułem, że chyba ją przyjmę. Przy pożegnaniu, kiedy wyciągałem do niej rękę, strąciłem swoją tabliczkę z nazwiskiem. Kobieta chciała ją podnieść, wyciągnęła rękę, podwinął się jej rękaw marynarki i... ujawnił kolorowe tatuaże. Wstyd się przyznać, ale powiedziałem jej: "pani wybaczy, ale nie chcę w mojej firmie kolorowej papugi". Nie szczędziłem jej przykrych słów, a ona wyszła mając łzy w oczach. Mój syn zareagował tuż po jej wyjściu.
Powiedział, że przecież wpajałem mu szacunek do dam, a sam nie trzymam się swoich zasad. Odrzekłem, że zasady - zasadami, ale nie chcę papugi w swojej kancelarii.
Konrad ściągnął marynarkę, rozpiął koszulę i... pokazał swój ogromny tatuaż, który ukrywał od wielu lat przede mną. Były to dwie daty - moich i jego urodzin. Powiedział: "Nie jest tak kolorowy, jak jej tatuaże, ale coś dla mnie znaczy i czy to coś zmienia? Czy zauważyłeś, żeby coś się zmieniło w moim charakterze?".
Zrozumiałem, że tylko wydawało mi się, że jestem pełen ogłady i wychowania. Tak naprawdę byłem zacofanym, stereotypowym bucem. Następnego dnia wziąłem adres Scarlett z jej CV i osobiście pojechałem przeprosić ją z kwiatami. Powiedziałem, że jeśli tylko dalej chce...