Od zawsze z żoną chcieliśmy mieć dużą rodzinę, no, przynajmniej trójkę dzieci. Długo czekaliśmy, aż w końcu się udało - żona zaszła w pierwszą ciążę. No i chyba trochę za mocno spełniło się nasze marzenie.
TO BĘDĄ CZWORACZKI.
Pozdrawiamy, pewnie trafimy do lokalnych wiadomości. Będzie grubo.
Moja żona drugą godzinę rozpacza nad tym, że jej nie kocham i nie traktuję poważnie. Kupiłem jej rogala z nadzieniem karmelowym, zamiast czekoladowego, a ona zanosi się szlochem, że nie znaczy już dla mnie tyle, co kiedyś, skoro tak się pomyliłem.
Ach, ciąża. Jeszcze tylko 3 miesiące.
Może powiecie, że kilka liter nie jest w stanie zmienić życia, ale ja uważam inaczej. Po dzisiejszym dniu, kiedy trzymałem żonę w gabinecie ginekologicznym, pełną obaw, a lekarz przyszedł z gratulacjami. I wymówił jedno słowo, kilka liter, które uszczęśliwiły nas na zawsze.
CIĄŻA. Udało się.
2 lata temu po 10 godzinach ciężkiego porodu wydałam z siebie na świat swoje pierwsze dziecko. Mąż mi towarzyszył. Niech wie, że to nie jest lekka robota.
Gdy przyjechał po nas do szpitala, nie kupił mi nawet kwiatka. W ogóle mi nie podziękował za ten trud. Było mi przykro, tym bardziej, że każda z koleżanek zawsze wracała po porodzie do domu z bukietem kwiatów. Miły gest. Pomyślałam, może następnym razem...
5 miesięcy temu urodziłam naturalnie drugie dziecko.
Mój mąż jest totalnym hipokrytą, Powiedział tylko, że powinnam się cieszyć, bo trwało to o wiele krócej niż pierwszy poród.
Nadal bez kwiatów.
Nadal zero wdzięczności za zdrowe dzieci.
Mój mąż nie jest w ogóle romantyczny...
Parę dni temu w pracy koleżanka zapytała mnie, czy nie chciałabym mieć dziecka, bo już w moim wieku powinnam myśleć, za późno, choroby - a mam 29 lat, że im kobieta starsza, tym jej trudniej rodzić.
Dziś dowiedziałam się, że już nie przyjdzie, bo jest na zwolnieniu z powodu ciąży - a ma 36 lat.
Gratulacje, Basiu :)
Witam. Jako że w internecie jestem raczej anonimowa, to postanowiłam pod wpływem rozmowy ze znajomymi napisać swoje wyznanie. Wolę być wyśmiana i zrobić z siebie debila w internecie, niż w prawdziwym życiu. Ale do rzeczy.
Ważnym faktem jest to, że jestem antynatalistką - czyli, według wikipedii, "przypisuję negatywną wartość narodzinom".
Wielokrotnie nasłuchałam się, że powinnam mieć w przyszłości dziecko, że to jest główny cel życiowy człowieka (czasem tylko kobiety). Ludzie mówią, że co z tego, że teraz nie chcę (mam 20 lat), jak w przyszłości instynkt macierzyński z pewnością się obudzi i tego brzdąca będę chciała mieć. Cały czas uparcie zaprzeczam i wykłócam się, a takie gadanie doprowadza mnie do szału. Bo nie dość, że jestem antynatalistką, to dzieciaków szczerze nie lubię. Nie uważam ich ani za słodkie, ani za urocze - szczególnie, gdy zaczyna drzeć japę w miejscu publicznym, w którym aktualnie przebywam. Jeśli...
czytaj dalej