W nocy na moich rękach odszedł mój mały kotuś. Weterynarz powiedział, że powinna przeżyć to nic takiego. W nocy w ciężkim stanie byliśmy u innego, dał mu jakieś leki i powiedział, że nie usypiamy. I parę minut po północy odszedł na moich rękach. Próbowałam reanimować, nie mogłam sobie uświadomić, że już nic nie zrobię. Moje maleńkie szczęście. Nie mogę się z tym pogodzić, płacze od nocy i się obwiniam. Nie wiem, zastanawiam się co jeszcze mogłam zrobić i pluje sobie w brodę. Pochowałam go z liścikiem, pogłaskałam i powiedziałam parę słów. To tak straszliwie boli, że już nigdy nie zabiorę go na ręce. Musiałam się wyżalić, bo już nie wiem co mam robić, mam w sobie tak ogromny żal i sama się dziwię ile mogę płakać. Kotusiu tego się nie robi...